piątek, 10 stycznia 2014

Najcenniejsza lekcja

Najcenniejsza lekcja to zdecydowanie opisuje wszystko co stało się u nas dzisiaj. Ale, żeby wszystko było dla Was jasne to zacznijmy od początku.

Martwiłyśmy się długim milczeniem ze strony fundacji. Od początku naszych działań ważna jest dla nas współpraca z nimi. Stwierdzając, że nie wytrzymamy już dłuższej zwłoki postanowiłyśmy zadzwonić i umówić się na spotkanie osobiście. Szczęście nam sprzyjało i mogłyśmy się pojawić już dzisiaj o 10:30 w Uniwersyteckim Szpitalu Dziecięcym w Krakowie. Nie wiem czy zdajecie sobie sprawę jak ogromny jest to szpital, ale odnaleźć się dla nas w tym miejscu było nie lada wyzwaniem. Na szczęście dzięki pomocy miłym paniom udało nam się trafić do odpowiedniego gabinetu. Lekko zestresowane weszłyśmy do gabinetu pani prof. dr hab med. Walentyny  Balwierz. Przedstawiłyśmy jej nasze plany i jak widzimy współpracę. Oprócz tego dowiedziałyśmy się o oddziale onkologi i zwiększyłyśmy swoją wiedzę na temat chłoniaka. Później czekała nas kolejna wizyta u innej pani doktor. Długimi korytarzami zostałyśmy zaprowadzone do pani doktor Katarzyny Garus. Przyszłyśmy akurat w porze wizyt i obchodu lekarskiego więc musiałyśmy zaczekać. 
Myślę, że własnie to czekanie było dla nas największą lekcją. Stałyśmy zaraz przy wejściu do oddziału, w dalszej jego części przechodziło kilka osób. Na początku byli to tylko rodzice pociech leczących się onkologicznie, później zobaczyłyśmy siostrę zakonną - pielęgniarkę, jej fantastyczny uśmiech od razu dał nam odczuć jej energię. Dopiero później zobaczyłyśmy jak dzieciaki przechodzą przez korytarz. Nie ukrywajmy, że na początku był to dla nas szok. Chwila konsternacji... żadna z nas nie wiedziała jak do końca się zachować... A potem przeżyłam jedną z najmilszych niespodzianek w moim życiu. (Wybaczcie, że przerzucę się na chwilę na opinię subiektywną, ale myślę, że warto podzielić się tym z Wami). Jakieś 10 metrów przed nami stanął chłopiec. Widziałyśmy jak wchodził wcześniej na oddział ze swoim tatą. Stał i uśmiechał się do nas a my do niego. Obydwie strony czuły pewną barierę między nami, i nikt nie wiedział jak ją przełamać. Dzięki Bogu za chłopcem stał jego tata, który powiedział, że jak już tak stoi to mógłby się nam przedstawić. Lekko onieśmielony Staś, ruszył w naszą stronę zabierając tatę w asekuracji tuż za sobą. To był chyba zwykły instynkt, ale my ruszyłyśmy w jego stronę. Przedstawiliśmy się sobie nawzajem i myśl o barierach była już tylko wspomnieniem. Staś od razu zaczął rozmowę, potem my kontynuowałyśmy. Możecie nie uwierzyć, ale nigdy nie spotkałam nikogo kto wie więcej o szachach niż on. Tom i Jerry, świetne pomysły na nowe zupy, wspomnienia jak to było w przedszkolu  i wiele innych. To wszystko dał nam Staś. Później spotkałyśmy Wiktorię, która absolutnie rozbroiła nas swoim uśmiechem :) i podzieliła się z nami swoją małą sztuką, jaką były pingwinki, które wcześniej zrobiła. Niestety nadeszła pora obiadu i nasi nowi koledzy musieli iść. Czasem człowiek nie zdaje sobie sprawy jak wiele można nauczyć się od dzieci. Stąd mój mały apel.

Jeśli komukolwiek z Was zdaje się, że potrzeba nie wiadomo jakiej sumy pieniędzy by pomóc tym dzieciom i ich rodzinom tkwi w największym średniowieczu umysłowo-duchowym jakie może istnieć. Właśnie ci mali ludzie są gotowi przyjąć od Was to co możecie im dać za darmo. UŚMIECH I CZAS. A to co możecie od nich otrzymać w zamian, jest najcenniejszą lekcją życia jaką kiedykolwiek dostaniecie.






Polecamy zajrzeć strona fundacji

Nadal szukamy sponsora. Jeśli możecie podsunąć nam kogoś to chętnie przyjmiemy wszystkie numery telefonu i maile ;)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz